Już obecnie świat dostrzega zagrożenie nowoczesnego postępu cywilizacyjnego i przewiduje jak ratować planetę i człowieka zarządzającego postępem i bezpieczeństwem. Dla ratowania potrzebne są bardzo duże środki finansowe i nowoczesne myślenie. Więcej
O ogródkach działkowych zrobiło się głośno, kiedy Trybunał Konstytucyjny zajął się ustawą z 2005 r. regulującą funkcjonowanie rodzinnych ogrodów działkowych. Skargę złożył prezes Sądu Najwyższego. Wyrok TK (ogłoszony w ubiegłym tygodniu) był miażdżący. Połowa artykułów wspomnianej ustawy jest niekonstytucyjna. Czy to oznacza koniec ogrodów działkowych?
- Teraz ważne jest, by jak najszybciej wypracować rozwiązania prawne, które będą chroniły interesy państwa, samorządu i działkowca. Obawiam się, że te 18 miesięcy na przygotowanie nowej ustawy nie wystarczy. Wszyscy politycy się tym zajmują. Będzie kilka projektów i żaden nie przejdzie. Obym się mylił. Dziś nikt nie wie, jaki będzie ustrój ogrodów działkowych. Jak będą uregulowane kwestie dzierżawy, ewentualnych odszkodowań za likwidację itd. - mówi Tadeusz Jarzębak, prezes okręgowego zarządu Polskiego Związku Działkowców.
Działkę uprawia od 37 lat. Od ponad dziesięciu lat jest prezesem okręgowego zarządu PZD. Wcześniej przez 10 lat był wiceprezesem. Równocześnie przez 10 lat był prezesem ogródków działkowych "Krzekowo". Dobiega osiemdziesiątki.
10 lat funkcji wiceprezesa. Ponad 10 lat. Szykuje się pan na kolejną kadencję?
Tadeusz Jarzębak, prezes zachodniopomorskiego oddziału PZD: - Już nie będę się ubiegał. Są młodsi, aktywni. Za często na nas, działaczy PZD, mówią „leśne dziadki” (śmiech ).
Na działaczy piłkarskich chyba częściej... Ale widać, że pan ma do tego dystans.
- Nie obrażam się. Wieku się nie wybiera. Ja już jestem ciut przy osiemdziesiątce.
Starszych ludzi w PZD jest dużo. To prawda. Wiekowych instruktorów mamy, nawet powyżej 80 lat. Ale są chętni, aktywni, ofiarni. Umysły mają jasne. I mają doświadczenie. Ważne, że czują się potrzebni. A młody przyjdzie i zacznie rozmowę od pytania: ile? Gdyby każdemu trzeba było płacić, to pieniędzy ze składek by nie starczyło. Miałoby to swoje plusy - można by wybrać najlepszych. Menedżerów. Nie wszyscy wiedzą, że ludzie w zarządach ogrodów pracują społecznie. Mówienie, że mają wielką władzę, przywileje - to bzdury.
A prezes zarządu regionu PZD to pewnie ma ogród z małą willą i basenem?
- Moja działka ma 270 metrów kwadratowych. Jestem tam od początku. I nigdzie nie zamierzam się przenosić. Szkoda dobrych sąsiadów.
270 metrów? Mała.
- No, mała. Bo wtedy, kiedy ja działkę brałem, było duże zapotrzebowanie. Parcele 300, 400-metrowe jeszcze dzielono. I naciapali tych działeczek, żeby było więcej. Są nawet 170 metrów. Te nie mają racji bytu. Za małe.
W pana przypadku - jak to się zaczęło?
- Przez przypadek. Kiedy córka była mała, podczas spaceru nad Odrą, trafiliśmy na ogród na Bielawie i Wyspie Grodzkiej. Była tam motorówka, chciałem jej pokazać, przepłynąć. Pytam: ile płacę? A gość na łódce mówi mi, że nic, bo to jest działkowy środek transportu (śmiech ). Popłynęliśmy tam, a to był wrzesień albo koniec sierpnia, więc Dni Działkowca, dożynki. Harmonia grała, jakiś bufet był. A działki wyglądały jak rajski ogród. Mnóstwo kwiatów, płoty nimi dosłownie „oblepione”. Pięknie. Wtedy pomyślałem sobie, że te ogrody działkowe to jest piękna sprawa. W tym okresie, z małym dzieckiem, często bywałem na ogrodzie „Santocka”. Furtka była otwarta, a to piękne miejsce do spacerów. Poznałem tam każdy zakątek.
A własna działka?
- Rok 1975. Dowiedziałem się, że przydzielają działki na Krzekowie. To było tzw. odtworzenie likwidowanych ogrodów przy ul. Przyjaciół Żołnierza i Chopina. Miasto rozbudowywało osiedla, więc wykupiło inne grunty, na obrzeżach, i przekazało działkowcom. Powstało tam kilka ogrodów: Bema, Reja, Polmo, Pionier. Pamiętam porządkowanie terenu, przywożenie sadzonek. Krzewy braliśmy z likwidowanych działek przy cegielni. Wtedy nie można było wszystkiego kupić, tak jak teraz. A dostaliśmy praktycznie pusty teren. Nieogrodzony. Pola, sady. Działkowcy, w czynie społecznym, budowali infrastrukturę, drogi. Dyrektor, nie dyrektor. Wszyscy ramię w ramię. Fajne czasy.
Kiedy otrzymałem przydział, była wielka radość. I harówa. Można było się tam wyżyć. Przy księżycu nieraz się wracało. Bo każdy chciał się jak najszybciej urządzić. A z drugiej strony - człowiek tak się w tym rozlubował, rozkochał. Atmosfera na działce jest wyjątkowa. Można się „wyłączyć”. Problemy zostają za płotem. Są sąsiedzi, rozmowy, spotkania towarzyskie. Byłem młodszy. Przyjaźnie się zawiązały, organizowaliśmy imprezy. Także na świeżym powietrzu. Z drewnianego baraku zrobiliśmy świetlicę. A tańce były na takiej betonowej płycie. Kiedyś z zabawy wróciłem w butach prawie bez zelówek (śmiech ).
Mówi pan: "dyrektor, nie dyrektor", razem pracowaliśmy przy budowie drogi, stawialiśmy płoty. Kim byli ówcześni działkowcy?
- Od robotnika, po prezesa czy sekretarza. Na naszym ogrodzie dominowali ludzie ze stoczni, zarządu portu. My, grupa wojskowych, też ponad pół alejki zajęliśmy. Działka to była wtedy nobilitacja. Jeden znajomy odstąpił przydział na działkę za malucha. A to było coś.
Bo działka wtedy oznaczała pełną spiżarnię?
- Na działkach było wtedy wszystko. Niektórzy tam kury, króliki hodowali. Kiedy przyszedł kryzys, rzecz sprowadzała się do aprowizacji. Właśnie do pakowania spiżarni. W nowych czasach dostępność produktów się poprawiła. A opłacalność uprawy wątpliwa - bo nasiona drogie, bo praca. Poza tym ludzie są wygodni - pójdzie do marketu i kupi pietruszkę, rzodkiewkę. Działki teraz służą przede wszystkim rekreacji. Tam się odpoczywa. Chociaż dla hobbystów - nie ma działki tylko z trawą. Wie pan, jak to jest - jeden bierze dziewczynę ładną, drugi brzydką, ale małżeństwo musi być. Tak samo z działką - niektórzy mają same kwiaty. Sprowadzają nowości z całego świata. Inni uprawiają warzywa, owoce. Jeszcze inni tylko grillują.
A pana działka jest w stylu retro? Warzywa, owoce, miniszklarnia?
- Mam wszystkiego po trochu. Trochę "lasu", kilka drzew owocowych, warzywa. Wybieram te mniej pracochłonne. Kiedyś uprawiałem pomidory - dziś się już nie udają - fasolę, słonecznik, buraki.
Ma pan jeszcze na to siły?
- Żeby tylko czasu było więcej (śmiech ). Wiadomo, że są też inne obowiązki. W związku, w domu.
Co poza działką?
- Między innymi muzyka, nawet kiedyś chcieliśmy założyć zespół. Działkowcy mają wiele talentów... Bardzo lubię wycieczki, góry. Zresztą ja pochodzę z gór, Piwniczna Zdrój, ładna miejscowość między Krynicą, a Nowym Sączem.
Góral w Szczecinie?
- Długa historia. Przed samą maturą przyjechali werbunkowi do wojska. Trochę mnie to pociągało, ale przede wszystkim warunki materialne decydowały. Na studia nie było mnie stać. Założyłem mundur Wojska Ochrony Pogranicza. W 1952 roku trafiłem do Kętrzyna. Później trzy lata w szkole wojsk inżynieryjnych we Wrocławiu. Stamtąd do Gdańska, następnie trzy lata w Krośnie Odrzańskim. I Szczecin. Jako saper pracowałem, rozminowywaliśmy te tereny przy zachodniej granicy.
Ale w Szczecinie mieszkam od 1958 roku, a działka była znacznie później. Tam się odstresowałem.
Całość czytaj na Gazeta.pl
Okręgowy Zarząd Polskiego Związku Działkowców w Szczecinie.
Dzisiaj 33
Wczoraj 146
W tygodniu 940
W miesiącu 3360
Wszystkich 569673